środa, 6 lipca 2011

Polskie kosmetyki trudno dostepne


Gdyby postrzegać rynek kosmetyków kolorowych jedynie przez pryzmat telewizyjnych reklam, mogłoby się wydawać, że jest tylko kilka marek (Maybelline, Rimmel, Loreal, MaxFactor). Sieciówkowe drogerie (Rossmann, Natura) dorzucają do tego swoje własne, tańsze marki. Jednak dopiero gdy przejrzymy blogi poświęcone kosmetykom, zajrzymy na kilka kanałów YouTube okazuje się, że są też polskie firmy. Niektóre znane od wielu lat, ale nie z tak głośnymi i "wypasionymi" kampaniami reklamowymi, jak koncerny kosmetyczne.



Ostatnio nabrałam ochoty na przetestowanie kilku produktów polskich marek takich, jak Bell, czy Vipera. Jak wiadomo, nie da się ich dostać w sieciówkowych drogeriach (Bell ma podobno szafy w niektórych Naturach, w inowrocławskiej nie), ale od czego są małe drogerie? Pochodziłam po kilku i powiem Wam szczerze, że z dystrybucją polskich kosmetyków takich firm, jak Bell, Joko, Vipera, Hean nie jest najlepiej - przynajmniej w moim mieście. Bo jeśli nawet drogeria prowadzi sprzedaż kosmetyków danej firmy, nie posiada całego asortymentu, tylko to, co w ich mniemaniu się im opłaci, a także kosmetyki z poprzednich sezonów. Na moje pytania o konkretne kosmetyki, ekspedientki reagowały wielkimi oczami lu zdawkową odpowiedzą odganiały się ode mnie jak od muchy. Często moja wiedza o asortymencie danej marki była większa od wiedzy pań po drugiej stronie lady (ale mnie w żadnym ze sklepów nie zatrudnią, bo nie mam doświadczenia, ani znajomości)... Nie muszę chyba mówić, że takie bezskuteczne ganianie po drogeriach działa zniechęcająco.

Na szczęście firmy coraz częściej zdają sobie z tego sprawę, a skoro nie mają wpływu na to, co dany sklep zamówi, wychodzą nam naprzeciw i otwierają sklepy internetowe, jak chociażby Bell czy Vipera. Oba mają jeszcze przed sobą długą drogę, by dobić do standardów sklepów internetowych, choćby w kwestii szaty graficznej, ale przecież nie to jest najważniejsze. Pierwszy zarzut do sklepu Bell jest taki, że nie ma w nim wszystkich produktów, chociażby limitowanek, a nowości pojawiają się w nim długo po wejściu do sklepów. Druga sprawa to zdjęcia - w przypadku kosmetyków kupowanych przez internet to bardzo ważne, by zdjęcia oddawały kolor jak najbardziej zbliżony do rzeczywistego, a z tym w sklepie Bell jest różnie.Jednak największe rozczarowanie, jakie mnie spotkało i które sprawiło, że darowałam sobie zamówienie w owym sklepie, to koszt przesyłki. Po pierwsze, dlaczego nie ma nigdzie "czarno na białym" napisane, ile wynosi? Chciałam zamówić 4 cienie z serii "satin mat" - w moim mieście nie do dostania - po 6zł z groszami sztuka. Za cztery zapłaciłabym około 24 zł, jednak kiedy zobaczyłam, że za przesyłkę tychże czterech małych cieni Bell życzy sobie 18,90 zł, ręce mi opadły. Za tyle kupiłabym sobie dodatkowo trzy cienie, albo inny produkt. Spodziewałam się, że przesyłka wyniesie około 6-8 zł. Przecież takie cienie można wysłać w zwykłej bąbelkowej kopercie jako list polecony. Moim zdaniem, klient powinien mieć możliwość wyboru kosztu przesyłki - wypasione opakowanie, pudełko, czy koperta na własną odpowiedzialność. Na szczęście, znalazłam tańszą przesyłkę na Allegro, ale na przyszłość wolałabym zamawiać ze sklepu firmowego i mam nadzieję, że Bell przemyśli tą sprawę, tym bardziej, że...

Złożyłam zamówienie w sklepie Vipery - cień, lakier do paznokci, róż do policzków - za przesyłkę producent zażyczył sobie... 6zł (właściwie była możliwość wyboru kosztu przesyłki, a wszystkie informacje bez problemu można znaleźć w zakładce "wysyłka") i tu wielkie brawa do Vipery. Myślę, że to nie jest mój ostatni zakup w tym sklepie. Tym bardziej, że widzę szybki napływ nowości (choćby pękające Salamandry ). Moje jedyne "ale" to - wspominane już przy okazji sklepu Bell - zdjęcia produktów. Nie wszystkie oddają rzeczywisty kolor produktów, jak chociażby róży do policzków.

Mimo tych niedogodności i trudności, mam nadzieję, że kolejni producenci pójdą za tymi, którzy próbują zaistnieć w świadomości kobiet w internecie ułatwiając im dostęp do kosmetyków. Życzyłabym sobie, żeby tak się stało także w przypadku Inglota. W moim mieście jest sklep, gdzie są niektóre kosmetyki Inglota, w tym wybiórcze kolory z niesamowitej gamy kolorów cieni i to w cenie 20złotych za cień! Kiedy pytam o wkłady do palet, panie rozkładają ręce. Inglot ma fantastyczne cienie, ale nie dam 20 złotych za jeden cień, bo chciałabym ich kupić więcej.

Innymi słowy, cieszę się, że polskie firmy tak dzielnie podążają za światowymi koncernami. Szkoda tylko, że nie zawsze mogę być tą kosmetyczną patriotką, a często z przysłowiowego "braku laku" sięgam po Rimmela czy Maybelline i nie zawsze dobrze na tym wychodzę. Mam nadzieję, że polskie firmy widzą, jak wygląda sytuacja i pracują na rzecz zmiany... Bo co przyjdzie z pieniędzy władowanych w promocję, jeśli wygenerowana potrzeba nie może byc zaspokojona?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz